|
►Cz.1 ►Cz.2 ►Cz.3
►cz.4
►cz.
5
►Moja
genealogia-od Adama ►HOME-TROPIE
Notatki pod dziewięćdziesiątkę
(tylko dla mojej rodziny i przyjaciół)
"Zostań ze mną, Panie, gdyż ma się ku
wieczorowi
i dzień się już nachylił" (Łk. 24,19)
Dzień mojego życia rzeczywiście juz się nachylił. Sygnałem tego jest np. zaćma na oku. Ale dla kolejnego potwierdzenia tego posłużyłem się krawieckim metrem. Od czasu, gdy objąłem posługiwanie w Tropiu, a było to 23 lata temu, ubyło mojego wzrostu dwa centymetry; a Wikipedia pisze, że to ubywanie wzrostu jest sygnałem zbliżającego się - mówiąc delikatnie... zachodu słońca. Zostań więc ze mną, Panie..., zwłaszcza gdy ma się już 86 lat
o - o - o - o - o
W bieżącym, osiemdziesiątym szóstym roku życia, znów poproszono mnie o wystąpienie w pierwszym tygodniu sierpnia w auli "Fides et Ratio" w Starym Sączu z wykładem na Międzynarodowym Interdyscyplinarnym Seminarium Naukowym: Idee-Człowiek-Filozofia, Bóg-Człowiek-Świat. To już piąte tego rodzaju moje zdarzenie na tym Seminarium, lecz tym razem... z dużym niedosytem. Podjąłem się aktualnie palącego tematu: "Intelektualne i moralne bezdroża ideologii rosyjskiego imperializmu", a nie udało się nawet w połowie wyczerpać tego, do czego się gruntownie przygotowałem i w pełni uzasadnić jego temat.
Dlaczego? Dlatego, iż szybko przekroczyłem limit czasowy i musiałem wykład zakończyć bez przedstawienia jego istotnej treści. Ryzykownie bowiem dla wstępu podjąłem się relacjonowania moich osobistych doświadczeń i przeżyć wojennych z dwoma imperializmami, niemieckim i rosyjskim. A przeżycia te okazały się także nadmiernie emocjonalne tak dla mnie, jak i dla moich rodziców i rodzeństwa. Otóż moja starsza o dwa lata, bo już 88-letnia siostra Zosia, od szesnastego roku żyjąca w klasztorze, doznała niedawno wylewu krwi do mózgu, na szczęście umiarkowanego i poleczeniu wnet zaczęła wracać do siebie. Odwiedziłem ją wczesnego lata. Długo nie mogła mnie rozpoznać, kto jestem, w końcu zapytała: "A jak jest teraz z twoją głową?". Dotknęło mnie to pytanie, że ona po blisko osiemdziesięciu latach niczego o mnie nie pamięta, jak tylko ów problem z moją, wówczas jeszcze dziecięcą, głową - problem mojego cierpienia i wynikłej stąd ogromnej udręki dla rodziny. Co to było?
To po tym nieszczęsnym incydencie z Niemcami pod koniec wojny, o którym opowiedziałem w części I tych wspomnień. Był to najpierw ów nocny samolotowy jakiś zrzut koło naszej zagrody, myślę, że rosyjskich partyzantów albo angielskiej pomocy i agentury, i chyba następnego dnia poszukiwanie przez Niemców Tatusia pod pozorem jego unikania pracy w okopach, przygotowań tych żołdaków prawdopodobnie do podpalenia domu, ich prób strzelania do mnie..., wreszcie ta manipulacja moich braci, Tadzia i Władzia, przy mojej ciekawskiej głowie z niewypałem, który wybuchł, okaleczył lub jakoś poszkodował obecnych (z wyjątkiem przebywającej wówczas w najdalszym kącie kuchni siostry Zosi)...
Ja zaś dotąd, do niedawna nie wiedziałem, co wtedy stało się ze mną, pamiętam tylko huk. Ale teraz już zaczynam kojarzyć kolejne zdarzenia. Te moje okropne bóle głowy w latach dziecięcych, gorączki, majaczenia i wołanie Mamy o ratunek - wśród nocy i budzenia całego domu - to zapewne skutki zapalenia opon mózgowych po udarze i pęknięciu czaszki; także ten intensywny wyciek z ucha, to musiał być ów znany medycynie płynotok uszny (wyciek płynu mózgowo-rdzeniowego przez ucho lub nos) po udarowym pęknięciu czaszki. Jakoś Mama chyba nie pamiętała o tym udarze w kuchni i nie kojarzyła z chorobą, gdy mnie wielokrotnie prowadziła trzynastokilometrową pieszą drogą do laryngologa w Sączu, a ten, bezradny, posłał mnie w końcu zaraz po wojnie do wojewódzkiego szpitala Narutowicza w Krakowie, gdzie po kilku dniach obserwacji wypisano mnie do domu, ubliżając na pożegnanie Mamie i mnie. Ale choroba nadal trwała i zadręczała mnie i rodzinę. Mama i bracia nieraz mnie, dzieciaka, pilnowali i upominali: Nie goń tak, bo się przewrócisz, a wiesz, że masz chorą głowę; Nie graj w pikę, bo Cię uderzy w chorą głowę; Uważaj, żebyś na szkolnym podwórku nie zderzał się głową z kolegami, bo masz... itd. To mnie bardzo zawstydzało i upokarzało; wytwarzało, mimo moich potrzeb towarzyskich, jakąś barierę odległości koleżeńskiej, niepewność siebie i nieśmiałość.
Wycieki z ucha chociaż już bardzo rzadkie i słabe, ustąpiły dopiero gdzieś około siedemdziesiątki, gdy wreszcie udałem się do pani laryngolog i ta podała mi silny lek przeciwzapalny sterydowy. Coś się tam zasklepiło i zagoiło. Ale kolejna, około rok temu, wizyta u doktora laryngologii w wyniku ostrego zapalenia i wycieku jakiegoś płynu z nosa, zaniepokoiła lekarza. Po dokładnej i głębokiej sondzie powiedział do siebie: "No tak, no tak... Ale operacji nie będzie, bo by pan nie przeżył". Dał silny lek przeciwzapalny i kazał koniecznie zgłosić się za miesiąc. Kiedy za miesiąc przyszedłem, powiedziano mi. "Pan doktor pracuje już w Niemczech". A kto go zastępuje? - pytam. "Nikt!" - odpowiedziano.
Taki mam spadek po ciężkim dzieciństwie, doznania i życiowe doświadczenia od imperializmu niemieckiego, który czuł się powołany do rządzenia się w Polsce, wprowadzenia swojej imperialnej przemocy.
A z rosyjskim imperializmem - jakie doświadczenia?
Doświadczyłem, choć raczej tylko na swojej psychice, czyli jakby w swojej głowie kilku bolesnych cech rosyjskiego imperializmu. Już w dzieciństwie zakodowało się mi w pamięci coś, co w Rosji nazywają "miażdżeniem wroga aż do końca". W książce M. Juriewa, jakby instruktażu rządzenia w Rosji, "Trzecie imperium. Rosja, jaka powinna się stać" (do 2053 r.), pojawiła się cecha miażdżenia wrogów lub przeszkód aż do końca, którą władcy Moskwy powinni praktykować i faktycznie to robią, a pochodzi ona u Rosjan od Waregów, skandynawskich założycieli dynastii władców Moskwy, Ryrykowiczów. Juriew nie wstydzi się zalecać okrucieństwa, a Rosjanie nie wstydzą się praktykowania tego bestialstwa, czego przykład wobec Polski dali w Katyniu, ale i w innych zachowaniach.
Oto chyba jeszcze pod koniec wojny w naszym sąsiedztwie w Krasnem Potockiem zamieszkali dwaj agenci rosyjskiej władzy. Kilku niby biedniejszym chłopom rozdali karabiny (mojemu Ojcu także go wciskali), mówiąc; "Będziemy bić bebechów". A na liście tych "bebechów", czyli kułaków (rzekomo brzuchatych) znaleźli się chyba wszyscy (nieliczni we wsi) posiadacze pary koni, m.in. nasz sąsiad K. Wójs, chrzestny mojej siostry Zosi, a jego żona była moją chrzestną. Wójsowie swoimi końmi obsługiwali dwa lub trzy gospodarstwa, w tym i nasze rodzinne. I oni byli skazani na... zmiażdżenie, bo tego wymagała rewolucja proletariacka. Wnet po wojnie mieliśmy we wsi inny pokaz owej przemocy. Po ucieczce z Niemcami właściciela dworu trzema parami koni dokonywano zemsty na budynku dworskim, rozrywając jego ściany na wszystkie strony, zostawiając tylko małą kuchenkę z piecem, w której mieszkała dawna służąca.
Po jakimś czasie w Krasnem pojawiła się olbrzymia stadnina koni, ponoć z demobilizacji rosyjskiej armii w Niemczech; na opuszczonych podworskich zagonach dokonywał się ich wypas na mięso. Do pracy nie mogły być używane, były słabe i już nie umiały pracować w zaprzęgu. Ale jakiś koniarz, chodzący w jakby wojskowej czapce i lubiący alkohol, próbował tymi końmi zarobkować, także u mojego Ojca. Pamiętam dwa ciężkie wypasione konie, jak ciągnęły snopki zboża z pola do stodoły po dość stromej drodze. Spocone i zdyszane konie w pewnym momencie stanęły i nie chciały, bo nie mogły więcej iść. Poganiacza ogarnął wstyd za te koniska, wziął od ojca widły i grubym styliskiem zaczął obkładać bliższego sobie konia: najpierw po zadzie, później po grzbiecie, powodując na nim wypukłe pręgi puchliny. Po którymś razie, chyba po przetrąceniu kręgosłupa, koń ciężko zajęczał, padł na przednie kolana na ostre głazy kamienne i przewrócił się na bok; drugi koń z nim sprzężony, pociągnięty pasami upadającego, zwalił sie na dyszel i na niego; wóz ze zbożem wywrócił się i... Nie wiem co dalej, bo tato nagle krzyknął "Stasiu, nie patrz się, nie patrz się, uciekaj do domu, nie patrz się". Rzeczywiście uciekłem do domu, skryłem się w kącie i szlochałem, dalej mając te scenę przez oczyma, i tak zwłaszcza przez kolejne noce, zwłaszcza w gorączce. Właściwie do dziś boję się tego wspomnienia! Boję się wieczorów i nocy, żeby obraz znów się nie pojawił, bo do rana nie zasnę, zostanę sam na sam z tą tragedią ludzkiej przemocy i miażdżenia biednego i bezbronnego zwierzęcia w zaprzęgu. W takich okolicznościach przed obłędem psychicznym broni mnie wiara w Boga: modlę się. żeby ten Miłosierny, dla którego nie ma czasu przeszłego, bo wszystko u Niego jest teraz, wysłuchał jęku tego bezbronnego konia, ulżył mu w cierpieniu i dał mu łagodne skonanie, a bandytę po swojemu rozliczył!
(To co tu napisałem, mogłem napisać tylko po zażyciu zawsze skutecznej tabletki - wiary, która natychmiast w takim momencie mi podpowiada: "Złóż troskę swą na Pana, On sam Cię podtrzyma" (Ps 55,23) i nieraz zastanawiam się, jak takie momenty przeżywają ci, którym brak jest wiary w Boga i zostają tak sam na sam z przerażającym obłędem swojej pamięci i wyobraźni wobec widoku bezmiaru zła i cierpienia...).
C-D-N
►Cz.1-na
70. ►Cz.2 ►Cz.3 ►cz.4-po 70.
►cz.
5-pod
90.
►Moja
genealogia-od Adama ►HOME-TROPIE
Do strony Pietrzakowie. Genealogia.
Pietrzak
Do strony Fiutowie i Kurczabowie. Genealogia.
Fiut. Kurczab. Bołoz
Do strony Janikowie. Genealogia.
Janik
Do strony Szlagowie. Genealogia. Szlaga/Ślaga
Powrót do Strony
głównej witryny TROPIE